wtorek, 29 listopada 2011

Słów kilka o krwiopijcach


                Wampiryzm jest zjawiskiem istniejącym w kulturze właściwie od zawsze. Jest  uosobieniem lęku człowieka przed zezwierzęceniem, któro w tym przypadku jest przemianą człowieka w potwora nocy, nocnego łowcę. W przeciwieństwie do likantropii, która zakłada zwilczenie człowieka, wampiryzm jest niedookreślonym przejawem przemiany człowieka w coś, co żywi się ludzkim mięsem lub/i krwią. Człowiek, będąc na szczycie łańcucha pokarmowego czuje się bardzo nieswojo w środowisku, gdzie jest tylko kolejnym ogniwem.  Poza tym, niedoskonały zmysł wzroku, uniemożliwia widzenie w ciemności, lub po zmroku. Mamy zakodowane, że boimy się tego, czego nie widzimy, teraz wystarczy dodać do tego bycie tylko ogniwem łańcucha pokarmowego i mamy gotowy przepis na nocnego łowcę wzbudzającego przerażenie na każdej szerokości geograficznej.  
                „Ale jak to!” Zakrzykniecie. „Przecież wampir jest istotą dookreśloną! Nietoperzowanym stworem”.  Otóż nie. Istoty określane przez nas uniwersalnie „wampirem” rozwijały się niezależnie na wszystkich kontynentach. I tak mamy psy, nietoperze, ptaki drapieżne i niedookreślone monstra, które zatraciły swoje człowieczeństwo.  Pisarze i inni twórcy zhomogenizowali te istoty tworząc przekaz uniwersalny.  
                Nasz europejski wampir, został oczywiście stworzony przez Brama Stokera, który oczernił postać hospodara wołoskiego Wlada palownika i zrobił z niego to, co teraz nazywamy wampirem. Potem było już tylko gorzej, ponieważ literatura i film zauważyły potencjał drzemiący w postaciach wampirycznych. Powstała masa pulpowych opowiastek, harlekinów etc. , w których wampir zamiast straszyć, staje się wyidealizowanym, pięknie zbuntowanym kochankiem.  
                Dlatego to, co zrobiła pani Meyer nie jest zniszczeniem wizerunku wampira. „Zniewieściały” Edward, to żadna nowość. Straszne, oldschoolowe wampiry znajdziemy tylko w horrorach, tam gdzie ich miejsce. Literatura i kultura popularna,  przerobiła strasznego, nocnego łowcę na romantycznego buntownika.  Nie należy więc rwać włosów z głowy, gdy kino i telewizja zaserwują nam kolejne romantyczne popychadła dla wampirów z krwi i kości. Kiedy chcemy dawki wampirzego klimatu, trzeba sięgnąć pod popkulturową otoczkę,  do tworów takich jak uwielbiany przeze mnie „Hellsing”, albo „Underworld”.
                Nasza rodzima literatura także nie obyła się bez zniewieściałego krwiopijcy. Pamiętacie Gustawa z IV części „Dziadów”? Z opisu postaci, jego zachowania i jego historii wynika jednoznacznie, że nie jest człowiekiem. Badacze literatury często określają go mianem upiora, który jest po prostu słowiańskim wampirem.  
                Tak więc wampir będąc strachem uniwersalnym ewoluował z postrachu wiosek, czającego się gdzieś w ciemnościach i dybiącego na ludzką krew i mięso, w romantyczną, charakterystyczną postać pojawiającą się w wielu utworach, niekoniecznie jako  istota straszna. Nasza kultura, uodporniła nas na strach przed wieloma zjawiskami, w tym przed wampiryzmem.  Oczywiście światowy bestseller Meyer , naświetlił tylko tą sprawę, bo wampiry wróciły na pierwsze strony gazet, szkoda tylko, że brukowców.  W końcu będzie tak, że jedynym czego będziemy się bać, to utrata konta na facebooku.

2 komentarze: